Ależ jestem dziś na nie! Czuję się jak mały leśny wredny trol. Są takie dni kiedy człowiek budzi się rano i ma po prostu focha. Życiowego, nieuzasadnionego, totalnie bez przyczyny.
Za oknem świeci słońce, w domu porządek więc częściowo o zły humor obwiniam te czynniki bo po prostu nuda zagląda mi w oczy. Święta mnie totalnie wytrąciły z jakiejś takiej machiny życia. Pewnie tak samo czuli się ci, którzy we wtorek usiedli za biurkami w pracy. Widzicie, będąc housewife też można czuć ten stan.
Poza tym sprzedałam rower. Z tym rowerem to dość zawiła historia.
Jak każdy dzieciak miałam kiedyś Pelikana, błękitny był, oklejony naklejkami w smerfy;] Potem każdy marzył o góralu a potem wpadłam rowerem pod samochód. Całkiem poważnie, przeleciałam przez malucha a rower nie nadawał się już do niczego. Więcej miałam w tym szczęścia niż rozumu. Pamiętam dobrze ten lot i jak padał na mnie w środku czerwca śnieg. Pamiętam też ze miałam plecy jak jeż i kolce ze szkła. Potem nie pamiętam już nic z kolejnych dwóch tygodni. Jadłam, spałam a potem już nie jeździłam na rowerze. Ze 3 lata.
Zwyczajnie miałam uraz, bałam się nawet na chwilę wsiąść.
I nie wiadomo skąd pojawił się pomysł roweru. Znalazłam w komisie, czerwoną Gazelę. Pojechałam z mamą, kupiłam i nagle się obejrzałam że muszę nią wrócić do domu! Głupie co? Nie było to łatwe ale tak się przełamałam i zaczęłam znów jeździć.
Na studiach jeździłam na zajęcia, z torebką w koszyku, w spódnicy i japonkach. Teraz takie coś nie dziwi nawet ale prawie 10 lat temu to było dość mało zrozumiałe dla innych. A ja uwielbiałam swoją Gazellę!
Teraz przyszło mi się z nią rozstać z banalnej przyczyny, szosowy rower na wiejskich drogach po prostu nie daje rady. No i sprzedałam, może zmieni losy innej osoby?
A ja szukam „swojego” nowego roweru. Znalazłam pasujący mi wizualnie ale niestety brak przerzutek i wąskie gumki mówią mi że to bez sensu.
Chociaż kupując Gazellę też działałam pod wpływem impulsu, więc może trzeba iść za ciosem i nie myśleć za dużo?
Kwiecień 8, 2010
Ja będąc w podstawówce tez miałam wypadek na rowerze. Została mi po nim blizna na rece.
Do dziś pamietam piasek na ulicy , ja wpadająca w poslizg, pisk samochodu.
Miałam b. dużo szczęścia, że nic poważnego mi sie nie stało.
Dzis , choć mieszkam w mieście jeżdze na góralu, bo lubie :)))
Kwiecień 8, 2010
A ja zaczęłam od reksia, potem był i pelikan, potem składak:) ech fajne to były czasy:) takie luzackie. Ale gazeli zazdroszczę, ostatnio sama sobie kupiłam szosowca i jestem zauroczora, pewnie nie jest tak piekny jak to Twoje cudeńko, ale nie wyobrażam sobie życia bez roweru
buziaki
Kwiecień 9, 2010
Ja również miałam wypadek rowerowy, choć nie tak poważny. Sprzęt był przywieziony z austriackiego szrotu i wyremontowany przez dziadka. Pędząc pełną mocą z górki zatrzymałam się na kupie piachu i przelatując przez kierownicę wylądowałam w jakichś szkłach. Wyciągałam je potajemnie z tyłka u dziadka na strychu, bo ambicja nie pozwalała mi się przyznać do wywrotki. Bolało. Potem był super góral, którego dostałam w liceum. Został bezczelnie skradziony. Kolejny, tym razem tani marketowy zajeździli nasi panowie z budowy pożyczając sobie na wyprawy po piwko do sklepu. Wreszcie rok temu budżet domowy przewidział zakup dobrego roweru dla mnie. Z zachwytem patrzyłam na majestatyczne damskie miejskie rowery. Oczyma wyobraźni widziałam się na takim w letniej sukience i zakupami w koszyku. Potem jednak wyobraziłam sobie podjazd na naszą piaszczysto-kamienistą górę przed domem i wyprawę na grzyby w deszczowy dzień po błotnistej leśnej ścieżce. Bo na rowerze nie jeżdżę w Warszawie, ale latem, kiedy mieszkam w moim przyszłym mazurskim domu. Jest to tam mój jedyny środek lokomocji. Będąc o krok od zakupu pięknej i wielkiej damki, już w sklepie zmieniłam zdanie. I tak stałam się posiadaczką równie pięknego, czarnego górala. W wersji „rekreacyjnej”- o nieco bardziej wyprostowanej pozycji- bo wyczynowcem przecież nie jestem. Rower jest solidny i sprawdza się na mazurskich ścieżkach. A koszyk na zakupy zakładam na bagażniku. Jedyny dyskomfort to siodełko, ale kupię sobie żelową nakładkę.
Kwiecień 9, 2010
Chyba każdy w dzieciństwie czy nie miał jakąś kontuzję z okazji jazdy na rowerze. Mam pamiątkę po bliskim spotkaniu z krawężnikiem po upadku z rowerem, szeroką bliznę na kolanie – trzeba było szyć. Ale miłość do rowerowych przejażdżek mi została mimo tego. Teraz mam rower hybrydę – trochę miejski trochę górski. W góry się nie wybieram ale po dzikich okolicach jeżdżę z przyjemnością.
Widziałam natomiast u Panów co to przywożą sterty rowerów z zachodu, nowe rowery z taką śmiesznie do samego dołu wygiętą ramą i koszykami na zakupy i zabezpieczeniami na kluczyk. Można i w spódnicy jeździć, bardzo porządnie wyglądały, ale że mam swój model, nie wypada oglądać się za kolejnym, chociaż naprawdę PIĘKNE były.
Mam nadzieję że dzisiaj masz lepszy nastrój. Pozdrawiam serdecznie!
Kwiecień 20, 2010
Ja tez miałam pelikana! i strasznie zazdrościłam koleżankom dużych składaków „Wigry” ;), a teraz wspominam ten rower z rozrzewnieniem , bo na nim nauczyłam się jeździć