dzień na N I E i na rower

czwartek, Kwiecień 8, 2010 5 1

Ależ jestem dziś na nie! Czuję się jak mały leśny wredny trol. Są takie dni kiedy człowiek budzi się rano i ma po prostu focha. Życiowego, nieuzasadnionego, totalnie bez przyczyny.
Za oknem świeci słońce, w domu porządek więc częściowo o zły humor obwiniam te czynniki bo po prostu nuda zagląda mi w oczy. Święta mnie totalnie wytrąciły z jakiejś takiej machiny życia. Pewnie tak samo czuli się ci, którzy we wtorek usiedli za biurkami w pracy. Widzicie, będąc housewife też można czuć ten stan.

Poza tym sprzedałam rower. Z tym rowerem to dość zawiła historia.
Jak każdy dzieciak miałam kiedyś Pelikana, błękitny był, oklejony naklejkami w smerfy;] Potem każdy marzył o góralu a potem wpadłam rowerem pod samochód. Całkiem poważnie, przeleciałam przez malucha a rower nie nadawał się już do niczego. Więcej miałam w tym szczęścia niż rozumu. Pamiętam dobrze ten lot i jak padał na mnie w środku czerwca śnieg. Pamiętam też ze miałam plecy jak jeż i kolce ze szkła. Potem nie pamiętam już nic z kolejnych dwóch tygodni. Jadłam, spałam a potem już nie jeździłam na rowerze. Ze 3 lata.
Zwyczajnie miałam uraz, bałam się nawet na chwilę wsiąść.

I nie wiadomo skąd pojawił się pomysł roweru. Znalazłam w komisie, czerwoną Gazelę. Pojechałam z mamą, kupiłam i nagle się obejrzałam że muszę nią wrócić do domu! Głupie co? Nie było to łatwe ale tak się przełamałam i zaczęłam znów jeździć.
Na studiach jeździłam na zajęcia, z torebką w koszyku, w spódnicy i japonkach. Teraz takie coś nie dziwi nawet ale prawie 10 lat temu to było dość mało zrozumiałe dla innych. A ja uwielbiałam swoją Gazellę!

Teraz przyszło mi się z nią rozstać z banalnej przyczyny, szosowy rower na wiejskich drogach po prostu nie daje rady. No i sprzedałam, może zmieni losy innej osoby?
A ja szukam „swojego” nowego roweru. Znalazłam pasujący mi wizualnie ale niestety brak przerzutek i wąskie gumki mówią mi że to bez sensu.
Chociaż kupując Gazellę też działałam pod wpływem impulsu, więc może trzeba iść za ciosem i nie myśleć za dużo?

Komentarze: 5
  • Fuerto
    Kwiecień 8, 2010

    Ja będąc w podstawówce tez miałam wypadek na rowerze. Została mi po nim blizna na rece.
    Do dziś pamietam piasek na ulicy , ja wpadająca w poslizg, pisk samochodu.
    Miałam b. dużo szczęścia, że nic poważnego mi sie nie stało.
    Dzis , choć mieszkam w mieście jeżdze na góralu, bo lubie :)))

  • Mirelka
    Kwiecień 8, 2010

    A ja zaczęłam od reksia, potem był i pelikan, potem składak:) ech fajne to były czasy:) takie luzackie. Ale gazeli zazdroszczę, ostatnio sama sobie kupiłam szosowca i jestem zauroczora, pewnie nie jest tak piekny jak to Twoje cudeńko, ale nie wyobrażam sobie życia bez roweru :) buziaki

  • artemisia
    Kwiecień 9, 2010

    Ja również miałam wypadek rowerowy, choć nie tak poważny. Sprzęt był przywieziony z austriackiego szrotu i wyremontowany przez dziadka. Pędząc pełną mocą z górki zatrzymałam się na kupie piachu i przelatując przez kierownicę wylądowałam w jakichś szkłach. Wyciągałam je potajemnie z tyłka u dziadka na strychu, bo ambicja nie pozwalała mi się przyznać do wywrotki. Bolało. Potem był super góral, którego dostałam w liceum. Został bezczelnie skradziony. Kolejny, tym razem tani marketowy zajeździli nasi panowie z budowy pożyczając sobie na wyprawy po piwko do sklepu. Wreszcie rok temu budżet domowy przewidział zakup dobrego roweru dla mnie. Z zachwytem patrzyłam na majestatyczne damskie miejskie rowery. Oczyma wyobraźni widziałam się na takim w letniej sukience i zakupami w koszyku. Potem jednak wyobraziłam sobie podjazd na naszą piaszczysto-kamienistą górę przed domem i wyprawę na grzyby w deszczowy dzień po błotnistej leśnej ścieżce. Bo na rowerze nie jeżdżę w Warszawie, ale latem, kiedy mieszkam w moim przyszłym mazurskim domu. Jest to tam mój jedyny środek lokomocji. Będąc o krok od zakupu pięknej i wielkiej damki, już w sklepie zmieniłam zdanie. I tak stałam się posiadaczką równie pięknego, czarnego górala. W wersji „rekreacyjnej”- o nieco bardziej wyprostowanej pozycji- bo wyczynowcem przecież nie jestem. Rower jest solidny i sprawdza się na mazurskich ścieżkach. A koszyk na zakupy zakładam na bagażniku. Jedyny dyskomfort to siodełko, ale kupię sobie żelową nakładkę.

  • bestyjeczka
    Kwiecień 9, 2010

    Chyba każdy w dzieciństwie czy nie miał jakąś kontuzję z okazji jazdy na rowerze. Mam pamiątkę po bliskim spotkaniu z krawężnikiem po upadku z rowerem, szeroką bliznę na kolanie – trzeba było szyć. Ale miłość do rowerowych przejażdżek mi została mimo tego. Teraz mam rower hybrydę – trochę miejski trochę górski. W góry się nie wybieram ale po dzikich okolicach jeżdżę z przyjemnością.
    Widziałam natomiast u Panów co to przywożą sterty rowerów z zachodu, nowe rowery z taką śmiesznie do samego dołu wygiętą ramą i koszykami na zakupy i zabezpieczeniami na kluczyk. Można i w spódnicy jeździć, bardzo porządnie wyglądały, ale że mam swój model, nie wypada oglądać się za kolejnym, chociaż naprawdę PIĘKNE były.
    Mam nadzieję że dzisiaj masz lepszy nastrój. Pozdrawiam serdecznie!

  • Sarenzir
    Kwiecień 20, 2010

    Ja tez miałam pelikana! i strasznie zazdrościłam koleżankom dużych składaków „Wigry” ;), a teraz wspominam ten rower z rozrzewnieniem , bo na nim nauczyłam się jeździć :)