Nawet nie wiedziałam, że to trudne. Myślałam, że wystarczy, że dobrze się czuję w swojej roli na co dzień. Ba, w sumie inaczej. Nie myślałam, nie zastanawiałam się nad tym w ogóle. A potem poszłam na warsztaty dla dzieci i okazało się, że trzeba się nauczyć jeszcze być rodzicem wśród innych rodziców.
Mieszkamy sobie na wsi, nie ma tu za dużo dzieci, a tym bardziej w wieku Lwa. Nie mam doświadczeń z parków, gdzie spotykałam się z innymi matkami, bo spacerowały w podobnych godzinach. Nie znam różnych typów rodziców z placów zabaw, matek wariatek i spoko mamusiek. Bo na nasz wiejski plac przychodzę z dzieckiem tylko ja. Do klubików nie chadzamy, przedszkole przed nami.
Znajomi raczej podobni, w podobnym klimacie, spojrzeniu na rodzicielstwo, samodzielność. A jeśli się różnimy, jeśli każde z nas robi coś inaczej to jest na tyle swobodnie, że można zapytać czemu tak.
A potem na warsztatach dla dzieci czuję się jak kosmita. Dając w zasadzie wolną rękę swojemu dwulatkowi w robieniu ciastek. Bez pogoni za tym by były perfekcyjne, w zasadzie chodziło mi o nowe doznania, zabawę, zrobienie czegoś wśród innych dzieci.
Raczej z odległości obserwowałam, pomagałam ja zachodziła potrzeba. Nie chciałam się wykazać, bo swoje pierniki i tak upiekę. W domu.
I tak się zastanawiam czy dobrze postępuję. Ciastka Dziedzica nie były idealne, idealnie polukrowane i posypane matki wprawną ręką.
Lew polukrował je sam, sam posypał, i wyszły takie cudne krzywulce, ale takie „jego”.
W sumie w tej refleksji powarsztatowej nie chodziło zupełnie o pierniczki, tylko o jakieś takie rodzicielskie podejście. Że stawiając na samodzielność nie zrobię mu kiedyś pracy plastycznej na konkurs szkolny, czy nie pokoloruję obrazka w zeszycie ćwiczeń nie wychodząc za linię.
I że z premedytacją oddam walkowerem walkę w konkursie na matkę kwokę.
Grudzień 14, 2014
o jak dobrze! Twoją myśl powinnam przeczytać na wywiadówce Usłyszałam od pewnej mamy, że robi za syna zadania i prace itp. bo „wie pani, ja miałam same piątki i jakoś tak mi ciężko, że jego na nie nie stać, więc czasem coś za niego zrobię, żeby miał te piątki” Patrzyłam, słuchałam i nie wierzyłam!! Wszystko w tym jej pokrętnym tłumaczeniu straszne, prawda? i to mama nastolatka!
Grudzień 18, 2014
Potem mu kuzynka napisze magisterkę;] Ten to wie, jak się ustawić;]
Grudzień 14, 2014
No cóż,jak głaskać to głaskać, jak nie głaskać to ne głaskać Ot i cała filozofia
Grudzień 18, 2014
Poczekaj poczekaj, wczesniej to duzo prostsze było;]
Grudzień 14, 2014
I super. Samodzielność ważna od małego, a mama w tym wieku właśnie powinna być w zasięgu ręki, ale nie wyręczać. Wspierać, być obecną, cieszyć się obserwacją wielkich kroków małego człowieka i służyć pomocą, jeśli będzie jej chciał. Oby więcej rodziców z takim podejściem.
Grudzień 18, 2014
Jakby było ich więcej byłoby z pewnością lepiej. Tak myślę.
Grudzień 15, 2014
Brawo. Też mam takie podejście. Lepsza samodzielne 3 niż 5 mamusi. A mnie jaszcze dobija to noszenie teczek za dziecko, pod samą szkołę. Bo? Bo ciężkie. No nikt nie mówił, że życie jest lekkie.
Grudzień 18, 2014
Miałam w podstawówce kolegę, któremu babcia przynosiła piórnik jak zapomniał…
Grudzień 22, 2014
Ja miałam kolegę na studiach, któremu mama przyniosła na zajęcia kanapki…
komentuję z doskoku, ale czytam regularnie!
Ola- kolebka z rv
Grudzień 22, 2014
O matko! W przyszłości współczuję jego żonie…
Grudzień 15, 2014
Przyzwyczajaj się – wszędzie, gdzie nie pójdziesz trwa wyścig na bycie „naj”. Sory, na to by Twoje dziecko było „naj”… I tak, będziesz chyba coraz bardziej czuła się jak kosmitka. I bardzo ważne, żeby być w swoim postępowaniu pewnym siebie, bo z czasem może się zacząć wydawać, że to z Tobą coś nie tak. To trochę z moich dotychczasowych 10letnich matkowych doświadczeń. A zabawa dopiero się zaczyna!:)))
Grudzień 18, 2014
Czyli mówisz, że czas się zbroić w siłę?
Grudzień 15, 2014
Temat rzeka… aż pisać w zasadzie się nie che. Wśród innych rodziców trzeba mieć sporo siły, by być sobą w relacji z dzieckiem:) Kiedyś usłyszałam, że „hoduję dziecko a nie wychowuję”… i jakoś tak uśmiechnęłam się, bo skojarzyło mi się to z jajkami od kur z wolnego chowu i od tych zaklatkowanych:)
Grudzień 18, 2014
Z hodowaniem to ja często mówię, ale kontekst inny.
A temat rzeka. Niestety
Grudzień 15, 2014
Mam dokładnie takie same przemyślenia. CHodzę z L n zajęcia adaptacyjne i tam na koniec są prace plastyczne. Wszystkie nianie/babcie robią za dzieci, bo mówią, że dla mamy musi być ładne. Bez komentarza.
Grudzień 18, 2014
Pamiętam, jak o tym rozmawiałyśmy… Eh kosmosy kosmosy…
Grudzień 15, 2014
i bardz dobrze robisz!! i rozumiem twoje refleksje choc zyje w miescie i spotykam czesciej niz ty rózne typy mamuś
Grudzień 18, 2014
Czy robię dobrze, czas pokaże, na razie ufam temu co czuję. Pozdrawiam!
Grudzień 15, 2014
fajne spostrzeżenia.
plac zabaw jest dość specyficznym miejscem.
myślę, że można być głęboko wdzięcznym, kiedy można tego doświadczać tylko sporadycznie, a nie na co dzień.
ale jeszcze bardziej traumatyczne dla słabej psychiki może być spotkanie nie z mamami z dziećmi, ale z ich nianiami…
na tym tle wypada się jeszcze gorzej, wierz mi. zwłaszcza jeśli należysz do tych wyrodnych matek, które pozwalają dziecku wdrapywać się na zjeżdżalnię od jej końcowej części a już nie daj ci panie Boże, jeśli zamiast kinder bueno masz na przekąskę ogórka, nie martwisz się o rajstopki, pozwalasz dziecku podnosić ciężkie wiaderko wypełnione piaskiem. pozwalasz, by dzieciaki same rozwiązywały swoje konflikty, albo nie podrywasz się z ławeczki na każde: mamo, pobujaj mnie!…
zdarzyło mi się o tym też napisać, tu: http://bamboszki-i-chodaczki.blogspot.com/2012/08/refleksyjny-srodek-tygodnia.html
czasem też bywamy na placu zabaw albo w bibliotece, ale już nie zwracam uwagi na to, jakim wzrokiem nieraz ogarniają mnie mamo-babcio-przedszkolanko-nianie.
pozdrówka
Grudzień 18, 2014
Przestaję zatem ubolewać że daleko mam do obleganych placów zabaw;]
Grudzień 15, 2014
Ja też nie wyręczam, czasami pokazuję, jak coś wykonać. Dużo rzeczy (teraz ozdoby) robimy razem (czyt. matka jest od tej ‚czarnej roboty’). Aha i (o zgrozo!) pozwalam używać nożyczek
Grudzień 18, 2014
Nie dawaj, pewnie sobie oko wydłubie hahhaha;] Znasz ten tekst prawda?
Grudzień 15, 2014
Paulina, czytam od jakiegoś czasu i się zachwycam, dziś szczególnie. Ja również mieszkam daleko od innych i myślę, że to bardzo mi odpowiada, zwłaszcza wtedy kiedy podejmuje decyzję, które nie wszystkim się podobają, i nie dlatego, że zmieniłabym zdanie pod ich wpływem, ale chyba bardziej dlatego, że inni żyjąc pod dyktando otoczenia wymagają tego również od otoczenia, a ja dla nikogo żyć nie będę. Dla siebie tylko, dla męża mojego, nie dla sąsiadów. Jeśli Ty żyjąc tak jak żyjesz, jesteś szczęśliwa to nic nikomu do tego. Zwłaszcza, że nie każdy swoje szczęście znaleźć potrafi, może dlatego, że za bardzo skupia się na szczęściu innych… Tak czy OWAD jak tylko znajdę się w Polsce na pewno zawitam do Waszej Stajni, wydaje się rajem na ziemi! pozdrawiam!
Grudzień 18, 2014
Mnie tylko zastanawia, jak długo człowiek pod presją będzie w stanie „być sobą”. Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy!
Grudzień 18, 2014
Mały od małego pracuje w kuchni – na pewno zostanie wspaniałym chefem
Grudzień 18, 2014
Dziś robił ze mną tartę i piernik. Myślę, że przynajmniej jest opcja, że będzie lubił gotować!
Grudzień 27, 2014
O nie daj Boże, żebym z dziecka robiła kalekę (ku uciesze co niektórych)! Czasem mam chwile zwątpienia (ze może jestem zbyt wygodna…),ale szybko mijają i nadchodzi duma. Duma,że moje dziecko tak ładnie obiera sobie mandarynki (to,że ich nie je do inna bajka:p) a trzylatek obok nie. Duma, że sam widząc, iż szykuje się kawa dla gości pomyślał o talerzykach pod filiżanki, rozdając je osobiście z jakże wdzięcznym „plosie”. Dumę,że prawie wszystko chce sam (no ok….czasem mnie trafia) i to zrobi. Po swojemu, dla mnie idealnie:) Jestem leniwcem zapatrzonym w swojego syna. Zrzucam na niego wszystkie obowiązki i nie karmię. Biedne te nasze dzieci….
Buziaki:*