Czas jest wszystkim

poniedziałek, Listopad 12, 2018 4 4

Czas jest wszystkim, tak twierdził Napoleon i nie sposób nie przyznać mu racji. Ostatnio mam sporo przemyśleń w temacie czasu dla rodziny i najbliższych.  Do tej pory byłam w bardzo specyficznej sytuacji życiowej, dającej mi czas dla dziecka i męża nieograniczony wprost.35989473_238672520053819_1897626154643226624_n

Być może część z Was myśląc o spędzaniu z drug połową całej doby dostaje alergii i wybroczyn skórnych, ale u nas ten układ funkcjonował doskonale. Razem wypoczywamy, razem pracujemy. Razem czekamy na koniec zajęć dziecka.  Tak samo rzecz się miała z dzieckiem i czasem poświęcanym dziecku. Mogłam być przy nim cały dzień, czuwać i obserwować.
Te „czuwać i obserwować” nie oznacza obsesji nadzorowania. To takie współistnienie wspierające. Jestem blisko, czuwam ale przy tym nie jestem rodzicem helikopterem – czyli takim, nie dającym dziecku płaszczyzny do podejmowania własnych wyborów i decyzji, nie jestem na pewno rodzicem nadopiekuńczym. Dla mnie to prostu dawanie wparcia – jestem na treningu, obserwuję, wiem o jakiej akcji z piłką opowiada, ale nie lecę ocierać łez i nie wiszę na siatce boiska pokrzykując co chwila. Obserwuję jak sobie radzi, z konfliktami z rówieśnikami, porażką czy sukcesem. Dopinguję, jestem obecna ale zachowuję zdrowy dystans.

34460216_1764325170315593_1929447107777789952_n
Dla mnie ta obserwacja z oddali daje niesamowitą informację zwrotną o dziecku a zarazem możliwość celebrowania jego sukcesów. Wiem jaka była akcja na boisku i jak mu idzie pływanie na plecach.

Bycie tuż obok nie jest równoznaczne z poświęcaniem się i życiem tylko dla dziecka. Choć nie raz i nie dwa sie buntuję, by w tej przestrzeni wygospodarować czas na swoj samorozwój.

Ostatnio z wyboru, mam możliwość zakosztowania rodzicielstwa i małżeństwa w wersji  „standardowe 8-10 godzin poza domem” i mam w związku z tym bardzo dużo przemyśleń i wniosków. Może teraz będzie gorzko i mało kolorowo, ale takie też są moje wrażenia z pierwszego tygodnia nie bycia matką i żoną na pełen etat.
Wyruszanie z domu, o godzinie, gdy dziecko jeszcze śpi jest beznadziejne. Tak wiem, zaraz posypie się fala komentarzy, że tak żyje sporo ludzi, ale to że tak żyje wcale nie oznacza, że ich to cieszy. Brakuje mi wspólnych śniadań, rozmów o poranku, snucia planów na popołudnie. Wstając o piątej rano doceniam wielką miłość swojego męża, który wstaje ze mną, by celebrować ten poranek we dwoje.
Wracanie do pustego domu jest przygnębiające. W jeden dzień niestety grafik zajęć dodatkowych młodego sprawił, że po prostu się minęliśmy na trasie. Wróciłam do pustego domu, najpierw euforycznie celebrowałam ciszę i spokój czytając książkę w wannie, ale za moment czar prysł i czułam dyskomfort pustego domu. Chłopaki wróciły z zajęć na tyle późno, że pozostało mi utulenie dziecka do snu i chwila rozmowy o przeżyciach dnia minionego.
Duzo moich refleksji zajmował tak wychwalany „high quality time”, czyli w skrócie czas wysokiej jakości. Wieszczenie, że pół godziny, gdy jesteś na 100 % dla swojego dziecka, poświęcasz czas tylko i wyłącznie dla niego, nie rozpraszasz się fejsbukami, telefonami, rozmową z mężem/ żoną jest rownie dobre jak nie lepsze niż poświęcanie dziecku „na pół gwizdka” więcej czasu. Jesteście tylko w duecie i poświęcacie sobie maksimum uwagi.
40851275_2140128662892910_8526868061783392270_n

Ja tego nie kupuję. Nie wierzę w wychowywanie dziecka krótko acz intensywnie, nie wierzę, że można poznać swoje dziecko, wpoić mu wartości i edukować mając do dyspozycji mało czasu, nawet takiego na 100%.

Nie kupuję małżeństwa, gdzie ludzie mijają się, nie mają dla siebie czasu na to, by się razem ponudzić, pomilczeć i po prostu razem pobyć.
I chociaż wiem, że to co napisałam brzmi bardzo niepoprawnie politycznie, ja nie kupuję życia obok siebie i ułudy relacji, choć wiem, że tak żyje większość rodzin i małżeństw, że nie ma wyboru, że „fabryka” od 8-16, dwie godziny w aucie na dojazdy, dziecko cały dzień w przedszkolu/ szkole, zajęcia dodatkowe, zakupy a weekend to próba odpoczęcia od kieratu.
W zeszłym tygodniu słyszałam świetny tekst „rodzina na fotografii, pieniądze na koncie i marzenia za płotem” i coś w tym naszym zabieganiu życiowym jest. Dlatego warto, by ten czas, który mamy dany w postaci dni wolnych, świąt, weekendów po prostu być razem na 100%.
Razem ziewać przed nudnym filmem, razem przypalić zupę, razem rozładować zmywarkę i razem znaleźć czas na drobną utarczkę. Nawet, gdy jedno z nas czyta, drugie buduje z klocków a trzecie popija herbatę to jesteśmy tuż obok, w tym trwaniu razem, może i bez fajerwerków i hiperatrakcji, ale razem. Mając do dyspozycji tylko „czas wysokiej jakości” można co najwyżej zbudować więź z rybką w akwarium, bo z drugim człowiekiem to ułuda a nie relacja.
40740958_174220576806944_3854524285721360485_n

Zdecydowanie bardziej wierzę w nudne z pozoru czuwanie za kulisami, asystowanie z drugiego rzędu niż pół godziny dla rodziny.

 

Komentarze: 4
  • Izabela Zinyk
    Listopad 12, 2018

    Dziekuję Ci za ten tekst. Po latach mijania się, widzenia dzieci co trzeci tydzień i w niedzielę, podjeliśmy z mężem słuszną decyzje.

  • Marta K
    Listopad 13, 2018

    Podpisuję się pod tym, co napisałaś. Wreszcie ktoś się odważył powiedzieć prawdę! Ja mam ogromne porównanie – kilka (straconych) lat pracy 9-17 , dziecko z babciami (później częściowo w przedszkolu). Po urodzeniu młodszych, mogliśmy sobie pozwolić na „urlop” wychowawczy- to jest zupełnie bez porównania. Ten „czas wysokiej jakości” to jest kolejny korpo-wymysł i jawne oszustwo. Jeśli komuś takie życie pasuje/albo musi tak żyć – ok, ale nie ma co dorabiać jakiejś chorej ideologii..aż mi się przypomniały też wszystkie korpo bzdury, które nam kładli do głowy ;)

  • looka1
    Listopad 14, 2018

    Oczywiście, idea pół godziny „high quality time” – jest zupełnie bezsensu. Tylko, że większość rodzin działa zupełnie innym systemem. Nawet te z dużych miast, chyba że mówimy o garstce pracującej nie 8 a 12 godzin. Trochę na wyrost jest ostre przeciwieństwo: Twoje życie+czas dla siebie kontra praca na etacie+brak kontaktu z rodziną.
    Etat nie oznacza braku wspólnych rytuałów. Można wstać pół godziny wcześniej, i wiele osób tak robi. Mamy wtedy czas wypić w spokoju przysłowiową kawę ze współmałżonkiem. To już pół godziny razem.
    Sporo osób dowozi dzieci do szkoły, a trzeba je najpierw obudzić, nakarmić. Czyli mamy już 1 godzinę razem z dziećmi rano.
    Część jedzie razem w kierunku pracy i wraca też razem (akurat u mnie to spacer – dwa razy po 30 minut). Czyli godzina sam na sam z małżonkiem.
    Potem popołudnie. Można wspólnie siadać do obiadu. Starsze dzieci to dowożenie na zajęcia dodatkowe. Czyli kolejna godzina w aucie z dzieckiem. Moi znajomi, rodzice jedynaka, jadą oboje i tym sposobem zyskują jeszcze 1,5 godziny tylko dla siebie. No i wieczór, czas na odrabianie lekcji (1 godzina), wspólny film rodziców, wspólna kąpiel (weźmy 1,5 godziny). Tym sposobem zamiast po 0,5 godziny dla dzieci i współmałżonka mamy: 4,5 godziny ze wspołmałżonkiem i 3 godziny z dzieckiem. Już całkiem inaczej, prawda? A są jeszcze weekendy, urlopy (etatowiec ma 26 dni).
    Prowadzący w mieście dg, notorycznie urywający się z pracy, handlowcy, wolne zawody. Te grupy mają często jeszcze więcej czasu dla rodziny.

  • okeliza
    Listopad 19, 2018

    Kurczę, dużo jest prawdy w tym co napisałaś….dość smutnej dla mnie samej :(

Odpowiedz na „looka1Anuluj pisanie odpowiedzi