Znacie takie poranki, gdy druga połowa pyta Was „jaki jest plan na dziś”? Gdy mieszkaliśmy na przedmieściach rozsądne planowanie nie miało takiego znaczenia, bo w grę nie wchodziły duże odległości. Gdy mieszkaliśmy już na wsi, ale Lew był mały, to też nie miało aż tak wielkiego znaczenia. Kiedy tak naprawdę wszystko zaczęło się kręcić wokół życia z kalendarzem, o którym często mówię, ze jak zginie będziemy mieć poważne kłopoty?
Nasza praca to przyjazdy gości, ich rezerwacje na konkretne pokoje. Terminy od do, wpłaty, specjalne życzenia jak dieta wegetariańska czy łóżeczko turystyczne. Wszystko to mam zapisane w kalendarzu. Sprawa trochę się komplikuje jak jestem poza domem i mam kalendarz a w nim całą wiedzę kto, z kim, gdzie i kiedy. Gdy kalendarz zostaje z kolei w domu Karol wiecznie marudzi, że nie rozumie moich skrótów i potrzebuje bym rozszyfrowała tajemny kod. Wtedy wkurzam się niemiłosiernie, robię skrót z kalendarza i przyczepiam magnesem na lodówkę.
Potem on umawia się do lekarza, kartkę wkłada w portfel, nie zapisuje nic w kalendarzu, w wyniku czego o tym, że miał być u lekarza przypomina sobie godzinę po umówionej dwa miesiące wcześniej wizycie…Nauczony niemiłym doświadczeniem kartkę o kolejnej wizycie przyczepia magnesem do lodówki. Bo wtedy jest szansa, że będę pamiętać by mu przypomnieć:D (tak tak, tytuł wpisu jest zacytowany wprost z naszego życia:D)
Sprawa zaczyna się komplikować, kiedy masz dziecko żądne atrakcji i zajęć dodatkowych. I choć właśnie po to uciekłaś na wioskę, by toczyło fajerkę po bruku, nagle okazuje się, że ono chce pływać, kopać piłkę w towarzystwie, być zuchem, trenować capoeirę, a ty myślałaś że w tym roku będzie chodzić wyłącznie na angielski. Tak więc mąż wiezie dziecko pół godziny wcześniej na basen, upiera się że zuchy są pół godziny później. A gdy prosisz by zerknął do kalendarza i powiedział o której piłka, mówi ci, nie zaglądając tam, że o 11 i wychodzisz z domu cztery godziny za wcześnie.
W weekend dziecko wyraża jeszcze chęci pójścia na urodziny ewentualnie imprezę sportową w której chce wziąć ochoczo udział, bo rywalizacja i medale są tym co sześciolatki lubią najbardziej. Do tego musisz pamiętać by dać 5 zł na teatrzyk, umówić młodego na przegląd do dentysty, odebrać paczkę z paczkomatu i tak dalej… I pamiętać, że w piątek do pokoju zielnego przyjedzie dwójka ludzi, z których jedno nie je mięsa a śniadanie w sobotę chcą o godzinie 7 rano.
Taka jest rzeczywistość u nas w domu. Myślę, że w niejednym domu zapomina się o umówionych wizytach, i z uporem maniaka jedzie się na inną godzinę na zajęcia.
Lada dzień wyjeżdżam na trochę dłużej niż kilka dni. I wiem, że jak nie rozpiszę wszystkiego to zrobi się kocioł. Nie dlatego, że Karol nie będzie chciał ogarnąć, tylko dlatego, że chłopaki mają bardziej wyluzowane podejście do rzeczywistości. I tak jak ja nie mam bladego pojęcia gdzie ubezpieczamy auto, dom, ile kosztuje słoma czy jak działają pompki w kotłowni, on nie musiał do tej pory pilnować tego by trafić w odpowiednim czasie w konkretne miejsce, bo „plan na dziś” był moim obowiązkiem.
W związku zatem z wyjazdem lodówkę uprzątnęłam z tony karteluszek, trafił na nią magnetyczny planer od familiowo.pl. Napisałam im tam godziny zajęć, podawane leki, dopisałam wizyty lekarskie, odbiory śmieci, zrobiłam dodatkową listę rzeczy do ogarnięcia na czas mojej nieobecności.
I nie ma opcji, żeby nie spotkać się z planerem na lodówce o poranku. Bo w naszym domu, bladym świtem, zaraz po otwarciu jednego oka, otwiera się lodówkę i wyjmuje mleko na kawę, by otworzyć również drugie oko.
P.S. właśnie pomyślałam o tym, że istnieje możliwość upadku mojego misternego planu. Wszak planner jest ścieralny, tak więc zrobię „zrzut z ekranu” zanim wyjadę:D i w razie czego zdalnie wyślę „kopię zapasową”.
Październik 1, 2018
Skąd ja to znam… w moim związku też jestem tą osobą która musi pamiętać i jeszcze przypominać milion razy żeby druga połówka na pewno ogarnęła. Tylko że ja nie lubię wykorzystywać papieru. Zarówno dlatego, że bardzo łatwo jest takie karteluszki zgubić jak sama napisałaś, ale również dlatego że nie chcę się przykładać do wycinki drzew. Czekam na ten piękny dzień kiedy w szkołach zamiast podręczników, dzieciakom będzie się kupowało odpowiedni program na komputer czy też tablet (które oczywiście byłyby wyposażeniem szkoły, no bo przecież nie każdego stać na takie cuda, zwłaszcza jeśli ma trafić w ręce dziecka które nawet przypadkiem mogłoby je zniszczyć). Wracając do tematu – moje rozwiązanie jest proste. Kalendarzyk w telefonie. Telefon mam zawsze przy sobie, wystarczy że raz przesunę palcem w bok i widzę już wszystkie rzeczy które mają się wydarzyć w tym miesiącu. Mój telefon nie zawiódł mnie przez lata współpracy, więc nie boję się że wszystko przepadnie. Gorąco polecam to wyjście ;3
Październik 1, 2018
Mielismy jakiś czas współdzielone notatki w Evernote. Niestety nie sprawdziło się.
Kalendarz w telefonie w moim przypadku to słaby pomysł, w tym roku mam już trzeciego smartfona:D
Październik 26, 2018
Dobry pomysł bedziesz mogła codziennie wysyłać plan na dziś Ostatnio jak wyjechałam i zostawiłam na lodówce wypisany kalendarz, to i tak śmieci nie wystawili. Zdziwieni, że to „ten czwartek” haha