• Miało nie być o koniach

    niedziela, Wrzesień 12, 2010 7 0

    ale będzie.
    Dlatego że mam cudne nowe siodło, i w końcu mogłam je przetestować – wszystkie czynniki grały, koń nie znaczył, nie padało, noga nie grzała i była sucha!
    Siodło jest po prostu obłędne, myślę że wymiana Winteca na beztericówkę ujeżdżeniową była świetnym pomysłem.
    Generalnie koń był bardzo na tak, galop też miał na tak, więc korzystałam! Fajny galop, równy. Generalnie widzę że ćwiczenia „wahadło” przynoszą efekty w postaci przejść o które wystarczy lekko poprosić.
    Wczoraj z kolei 18 h na nogach, wyjazd na klinikę ujeżdżeniową z Kyra Kyrklund

    Wrażenia rewelacyjne, fajnie popatrzeć na naprawdę dobre konie i jeźdźców którzy potrafią coś więcej. Plus dodatkowy bonus w potwierdzeniu tego co mówi Parelli, nagroda – wygoda, kara – niewygoda. Generalnie miałam wrażenie wielu stycznych punktów.
    Taki wyjazd też jest świetną okazja do spotkania znajomych, koleżanki zrobiły mi niesamowitą niespodziankę bo przyjechały z Krakowa nic mi nie mówiąc że się zobaczymy. Kolejny miły akcent to prezent, od Beaty. Piękny domek na klucze „na nowe”, totalnie mnie zaskoczyła a w środku mi tak miło się zrobiło bo się nie spodziewałam takiego wyróżnienia z jej strony!

  • Plusz zaprzęgowiec i Holda na oklep

    wtorek, Wrzesień 7, 2010 10 0

    Dziś końsko, od rana.
    Ja na Holdzie na oklep – na podkładce. Czekam na nowe siodełko a tymczasem, korzystając z czasu i pogody sprawdzałyśmy jak się jeździ na wodzach przypiętych do kantara, no i ćwiczyłyśmy wahadło w stępie, czyli stęp – stój – cofanie – stęp i stęp cofanie – stęp.
    Jestem bardzo zadowolona z jazdy, uczciwie popracowałyśmy obie. Do tego jazda z carrotem – dla nie obeznanych to taki pomarańczowy bat używany w Parelli Natural Horsemanship. Holda kiedyś bardzo źle reagowała na próby jazdy z batem, stawała się elektryczna i wkurzała się. Dlatego tak mnie cieszy jak spokojnie, bez cudów przychodzi taki dzień że jest ok.

  • upiorny dzień

    piątek, Wrzesień 3, 2010 8 0

    Dzień upiorny, taki w klimatach „co mnie jeszcze dziś spotka”.
    Rano z fretką do weterynarza. Od wczoraj Koko miała już niedowład łapek, nie była nawet sama w stanie dojść do kuwety:( Pożegnaliśmy się, bo nie było innej opcji. Od pół roku dwa razy dziennie dostawała Furosemid na płyn w osierdziu i jamie brzusznej a dziś już po prostu gasła w naszych oczach.
    Wróciliśmy do domu z pustym transporterkiem, straszne uczucie ale rozsadek podpowiadał że to było najrozsądniejsze.
    Chciałam się tylko zaszyć w domu i wyryczeć do poduszki.
    Udało się na chwilę zasnąć ze smutków.
    Telefon.
    Dzwoni człowiek u którego wtedy znalazły się nasze suki i mówi że ma naszego „husky”. Koszmar jakiś. Od razu tysiąc myśli przeleciało przez głowę, ze ma cieczkę, że jak tylko ona to co z Kruszynką? I szybkie kojarzenie, że rano mały dziad kopał pod płotem jamę którą zasypaliśmy. I generalnie co teraz zrobimy z nią!
    Szybko coś na siebie, buty bez skarpet i wino w garść zamiast „znaleźnego”. Po drodze jeszcze wdepnąć do stajni, zobaczyć co z Kruszynką i Peppą, wziąć smycz.
    A tu w stajni zonk.
    Bo cały nasz zwierzyniec jest tam gdzie być powinien.
    Telefon wiec do Pana, że są dwie wiadomości – dla niego zła, dla nas dobra – TO NIE NASZ PIES!
    Łeb mnie z tego rozbolał, dość mam dzisiejszego dnia:(
    Mam tylko cichą nadzieję w sercu, że Koko jest szczęśliwa po drugiej stronie tęczowego mostu…

  • wichura, sny i przeczucia

    poniedziałek, Sierpień 23, 2010 15 0

    Może jestem głupia i przesądna. Zabobonna czasem ze mnie baba. Ale potrafię wyśnić dziwne rzeczy. Dziwne i realne, sprawdzające się potem po telefonie rano. Nie raz i nie dwa.
    Czasem czuje w środku irracjonalny niepokój, źle śpię, najpierw się tłukę całe wieki po łóżku, potem się budzę przed przyzwoitą porą…
    Tak było i dziś. Upiorna noc, wichura, burza, ulewa, na nogi postawiła mnie kawa a później poznałam przyczynę niepokoju.
    Wicher wyrwał bramę w stajni, przerażone psy dały nogę. Świnka zresztą też ale ta ma lepszy instynkt i gdy tylko usłyszała Karola natychmiast przybiegła z zarośli.
    Przez następne godziny jeździmy po okolicy, pytamy wszystkich wokół, nawołujemy.
    Nikt nic nie wie, nikt nie widział.
    Człowiek wyje z bezsilności i ze strachu o to co z nimi…
    Wpadamy do domu, szybko drukujemy ogłoszenia, rozklejamy we wsi, na przystankach, po lecznicach. Dzwonię do radia – obiecują że będą podawać ogłoszenie.
    Po 6 godzinach poszukiwań telefon. Są, niedaleko nas.
    Jedziemy jak po ogień, przerażone są już kilka godzin u człowieka co zadzwonił. Jednak na tyle nieufne że dopiero przed telefonem Kruszyna pozwoliła zobaczyć swój identyfikator…
    Wielkie dzięki temu człowiekowi, nie dość że uczciwy to i dobre serce ma. A o daniu mu znaleźnego nawet nie było mowy!
    Ale całe i zdrowe, choć wielkie oczy mają ze strachu.
    Zabieramy je do stajni, młoda cała i zdrowa, Kruszyna w kołtunach nadających się tylko do wycięcia. Ślady pogryzienia na łapie, jednak niegroźne, opatrzone przerażonemu psu.
    Adrenalina jeszcze mi nie odeszła do tej pory, śniadanie jadłam o 16;]
    Wniosek nasuwa się prosty, nie na darmo czasem człowiek czuje niepokój wewnętrzny…
    P.S. Dobrze że znalazły się w „pakiecie”, że się „siostrzyczki’ pilnowały.
    P.S.2. Dobrze że świnka wróciła sama, bo jak brzmi ogłoszenie „Zgubiła się świnia, czarna, nieduża”? Zresztą ją by zaraz złapali, zjedli nie daj bóg…
    P.S.3. Kocham te moje futrzaki przeokropnie