Wychowałam się w warsztacie

czwartek, Listopad 2, 2017 1 3

Gdybym miała jednym zdaniem określić jak się wychowałam, chyba najtrafniejsze byłoby zdanie będące tytułem wpisu -  „wychowałam się w warsztacie”. Nie byłam klasycznym typem dziewczynki mieszającym z mamą powidła czy wycinającym ciastka. Pamiętam, że uwielbiałam gdy po lekcjach mogłam wrzucić na tylne siedzenie auta tornister i jechać z tatą „gdzieś”. W sumie bez znaczenia pozostawało czy jadę z tatą do pracy do klienta, czy załatwiać urzędowe sprawy. Po prostu lubiłam być pasażerem. Lubiłam też tournee po warsztatach samochodowych, w których koledzy mojego taty składali z miliarda elementów samochody.Inst-image-1

Zabytki i kurioza

Pamiętam nasze wszystkie auta, mimo, że przewinęła sie  ich cała masa. Były maluchy w latach 90′, trochę aut takich zwyczajnych i sporo samochodów z pazurem. I te auta z pazurem chyba jako dzieciak najbardziej doceniałam.

Bo któż z nas będąc dzieckiem nie chciałby szaleć z tatą na żwirowni terenowym Luazem? Czy jechać przez całe miasto zabytkowym Wartburgiem 1000 w wersji camping, w pięknym kanarkowym kolorze i bajeczną  słoneczną tapicerką? Zycie w moim domu toczyło się w zasadzie cale życie wokół samochodów, ich ulepszeń – czyli jak to się u nas mówiło tak zwanej „choperyzacji”, bo słowo tuning do oldtimerów jakoś nie bardzo przystaje.

Mając jakieś 10 czy 11 lat tata zabrał mnie na mega przejażdżkę. Pojechaliśmy nad wodę w dawnych pożwirowych wyrobiskach i pływaliśmy amfibią. Amfibia była również jednym z tych odjechanych aut, które mieli moi rodzice. Pływanie było niezapomnianą przygodą a mina mamy po powrocie do domu, gdy dowiedziała się, co robiliśmy była równie bezcenna. Delikatnie rzecz ujmując nie była zadowolona:)

Wśród aut dziwnych i kuriozalnych był również zabytkowy samochód straży pożarnej, choć w rodzinie żadnych tradycji spod znaku Świętego Floriana nie było. Auto było w pełni wyposażone, miało szlauchy, kaski strażackie i cały ekwipaż. A tata zajeżdżał pod mój ogólniak po mnie i oznajmiał mi dźwiękiem syreny strażackiej, że już jest i czeka.

Wśród wielkich marzeń mojego taty były jeszcze takie których nie udało się spełnić, jak Volvo Amazon, po które nawet z kolegą pojechał do Kazimierza, ale stopień zaniedbania przez właściciela spowodował, że pozostał on tylko w sferze marzeń.

Dzisiaj gdy myślę o samochodzie o jakim ja marzę, moje myśli zawsze biegną w dwóch kierunkach.

Serce i rozum, a może rozum i pazur

Tak naprawdę do komfortu za kierownicą człowiek potrzebuje przede wszystkim bezpieczeństwa. Gdybym szukała synonimu sformułowania „bezpieczny samochód” powiedziałabym Volvo. To marka, która ze swoimi suvami jest w czołówce ulubionych samochodów kobiet. Gdy myślę o tym że ruch nogi pod tylnym zderzakiem otwiera bagażnik, wiem, ze zaprojektowano to z myślą o kobiecie z torbami w ręku, do tego napęd na wszystkie koła i auto rozumiejące komendy głosowe. Bez wątpienia jest na pierwszym miejscu na liście aut na co dzień, o których marzę. Bezawaryjne, bezpieczne, luksusowe.

Jaki jest ten drugi kierunek? To chyba jakaś taka tęsknota i nostalgia z dzieciństwa, za autem z duszą i pazurem. Dziś tę listę otwiera wojskowa karetka Tarpana. Wyposażona w nosze i cały sprzęt. Awaryjna, głośna i paląca hektolitry paliwa.

Zapytacie dlaczego mam takie marzenia?

Odpowiedź może być tylko jedna – wychowałam się w warsztacie i miłość do samochodów towarzyszy mi całe życie.

1 Komentarz
  • Krzysztof Zubowicz
    Listopad 17, 2017

    Bardzo ciekawy wpis. Przeglądam bloga od jakiegoś czasu i muszę przyznać, że będę zaglądał częściej, bo już znalazłem nawet kilka inspiracji dla siebie :)

Dodaj komentarz