Pogoda nie sprzyja wyjazdom na wieś, dawno oj dawno nie byłam tam cały dzień. Z robót pilnych nic do zrobienia, trzeba by popiłowane klocki pozwozić do drewutni, popalić gałęzie, liście pozbierać ale do tego też trzeba pogody. Wiatr i zimno zniechęcają bo wróżą przeziębienie, a ja niestety przeziębiam się łatwo, za łatwo.
Ale byłam ostatnio, na chwile, przymrozki juz mnie przeraziły że nie uda się mi zrealizować planu.
A plan był posadzenia czosnku.
Czosnek uwielbiamy, moglibyśmy gdyby nie jego główny minus jeść go codziennie. Wujek google pomógł mi z odmianą, człowiek jednak uczy się całe życie. A wiedza ze większość czosnku pochodzi z Chin jakiś czas temu była mi obca. Tak więc zaopatrzona w dwie siatkowe torebeczki postanowiłam go posadzić. Nie tego z Chin rzecz jasna a Huzara, według zapewnień sprzedawczyni.
Któregoś dnia zrealizowałam swoje marzenie i zakupiłam sadzarkę do cebul i pikownik do pikowania. Nigdy nie były mi potrzebne, więc skrzętnie obmyśliłam plan po co mi to cudo i zakupiłam.
Zachwaszczona grządka jak licho, przekopałam ją sama. Bez samokopiącej łopaty jaką sobie wymyśliłam;] A tak swoją drogą to jest taki wynalazek jak się dużo później dowiedziałam z tv.
Teraz pozostaje mieć nadzieję, że czosnek urośnie, że będziemy się nim objadać w przyszłym roku.
Kiedyś gdyby ktoś mi powiedział że z własnej nieprzymuszonej woli będę grzebać w ziemi i coś sadzić po prostu bym się uśmiała. Jak to życie zmienia człowieka co?
Co do jabłuszek rajskich – poszłam tropem Klary i przetworzyłam je. Mimo że w domu twierdzono, że jabłuszka to są a i owszem ale raczej ozdobne niż rajskie. ALE KLARA POWIEDZIAŁA ZE PRZECIEŻ NIE MA TRUJĄCYCH JABŁEK! Nie mogłam się potem przez kilka dni opędzić od bajki:
„Weszła do tajnej, ukrytej komory, gdzie nikt nie wchodził, i tam uczyniła trujące jabłko. Wyglądało ślicznie: żółte z czerwonymi kolorami; ktokolwiek by je widział chciałby je zjeść’ ale kto by ugryzł kawałek, musiał umrzeć.”
„Królewna Śnieżka” wg Braci Grimm
I się śmiałam w duchu, że Klara zapomniała o bajce.
Zatem czas na zmodyfikowany przepis
wzięłam 1,5 kilo jabłuszek
umyłam
ponakłuwałam każde igłą, przypomniała mi się wtedy kolejna bajka o wrzecionie, bo pokłułam też palce a teraz wiem że ten etap można pominąć, można lepiej spożytkować godzinę skoro i tak popękają;]
wrzuciłam na 10 minut do gorącej wody, wyłowiłam łyżką cedzakową
ugotowałam syrop z 3 szklanek wody i 1,5 kilograma cukru
i zalałam wrzącym jabłuszka, podjadając je co jakiś czas z garnka;]
zostawiłam na noc
a następnego dnia kilkanaście razy zagotowywałam jabłuszka, wyłączając i za jakiś czas powtarzając procedurę
Finalnie syropu było bardzo mało, załadowałam do słoików gorące, poodwracałam do góry dnem a nad ranem trafiły do spiżarni.
I tak to bajkowo z tym właśnie było!
Październik 26, 2009
Też jestem w tym zasłuchana! ;)cos wspanialego.
Październik 26, 2009
Fajna piosenka!
Puszczam ją już trzeci raz z rzędu
Październik 27, 2009
Moje również popękały pomimo nakłuwania
Następnym razem spróbuję gotować je w zimnej wodzie i wyjąć po zagotowaniu…
Piosenka suuuper :))
Pozdrawiam
Październik 27, 2009
Ładna bajka
Październik 27, 2009
piosenka fajna:)
dla mnie taka nowa jakosc troche, ale podoba sie, zdecydowanie:))
Październik 27, 2009
A arbuzy to gdzie? Zjedli tubylcy? I teraz będą czatować juz na czosnek?
Październik 28, 2009
arbuz był jeden, zmarznięty, wielkości przerośniętego agrestu i zeżarła go Świnka Peppa;]
Listopad 21, 2009
dobre w ryj:) podoba mnie sie to:))